Posty

Epilog

Wyspa trwała w milczeniu. Na powierzchni wciąż płonęły ogniska walki – wraki śmigłowców, ślady rozszarpanych ciał, echo ryku bestii, które rozbrzmiewało gdzieś w oddali. Tropikalny raj zamienił się w grobowiec. Pod ziemią, w sercu kompleksu, Adam wciąż stał przed kapsułą. Jego dłoń unosiła się ku pulsującej powierzchni, jakby coś większego niż on sam kierowało tym gestem. Srebrne oczy istoty patrzyły wprost na niego, a głos w głowie powtarzał jedno zdanie: – Jesteś kluczem. Czy oznaczało to wybawienie, czy zgubę – tego nie  wiedział. Za plecami czuł echo drapania i wstrząsy stalowych drzwi. Bestia nie odpuszczała. Czas kończył się szybciej, niż bijące w jego piersi serce. Adam zrozumiał, że znalazł się w miejscu, gdzie każdy wybór prowadzi w nieznane. Podjąć rękę wyciągniętą przez to, co nieludzkie… czy zaufać tylko sobie i spróbować uciec, nim wszystko runie? Wciągnął gwałtownie powietrze. Zrobił krok naprzód. A potem światło kapsuły rozbłysło  ostrzej.

Pokusa i wybór

  Rozdział 25 Adam cofnął się o krok, lecz nie mógł oderwać wzroku od istoty zamkniętej w kapsule. Jej srebrne oczy pulsowały chłodnym światłem, a jego własne serce biło w rytmie, który zdawał się narzucać ten organizm-maszyna. – Jesteś kluczem – powtórzył głos, tym razem wyraźnie wewnątrz jego głowy. Adam zacisnął zęby, próbując odciąć się od tej obecności. – Kim… czym jesteś? W odpowiedzi obrazy przelały się przez jego świadomość niczym rwący strumień: planety płonące, niebo rozdzierane przez obce kształty, ludzie uciekający w panice. A potem inny obraz – on sam, stojący pośrodku tego chaosu, nietknięty, silniejszy niż kiedykolwiek, a wokół niego porządek, cisza, posłuszeństwo. – Projekt E – wyszeptał głos, lecz nie przez głośniki, a prosto w jego myślach. – Stworzeni, aby przetrwać tam, gdzie człowiek nie potrafi. Aby wybrać nowy kierunek. Ty jesteś brakującym ogniwem. Adam poczuł, jak jego ciało drży. Nie z zimna, lecz z niepokoju. – Dlaczego ja? – Bo w tobie są dwie drogi. Wid...

Rdzeń projektu

  Rozdział 24 Adam schodził coraz niżej. Drabina ciągnęła się w dół tak długo, że stracił poczucie czasu. Powietrze robiło się coraz zimniejsze, cięższe, przesycone metalicznym zapachem rdzy i czegoś, czego nie potrafił nazwać. Wreszcie dotarł na dno. Stopy osunęły mu się na gładką powierzchnię – nie betonową, lecz metalową, jakby cały poziom został zbudowany z jednej zwartej konstrukcji. Ściany połyskiwały srebrzystą barwą, oświetlone delikatnym, pulsującym światłem, które zdawało się dobywać z samej materii. Adam rozejrzał się. To miejsce wyglądało inaczej niż wszystko, co widział wcześniej. Sterylne. Zbyt doskonałe. Jakby nie zbudowali tego ludzie. Na końcu korytarza widniała masywna brama, ale tym razem bez paneli, bez zamków – tylko gładka powierzchnia, na której pulsował symbol „E”. Adam podszedł ostrożnie, serce waliło mu w piersi. Gdy zbliżył się na kilka kroków, symbol rozjarzył się mocniejszym światłem. Brama odpowiedziała głuchym, głębokim pomrukiem – jakby całe pomieszc...

Opuszczone laboratorium

  Rozdział 23 Adam stawiał kroki ostrożnie, jakby każdy dźwięk mógł ściągnąć na niego gniew czegoś, co czaiło się w ciemnościach. Światła awaryjne gasły jedno po drugim, aż pozostała jedynie czerwona poświata bijąca od paneli na ścianach. Dalej była już tylko ciemność. Zatrzymał się, wsłuchując. Krople wody spadały gdzieś w głąb korytarza, odbijając się echem od betonu. Ale między nimi… coś jeszcze. Cichy, urywany dźwięk, przypominający oddech. Adam przełknął ślinę, której prawie nie miał w ustach. Korytarz rozwidlał się, prowadząc do większego pomieszczenia. Kiedy wszedł do środka, powitał go zapach chemikaliów zmieszanych z rdzą i czymś cięższym – krwią, zaschniętą dawno temu. To musiało być laboratorium. Stoły badawcze, przewrócone krzesła, rozbite fiolki i kałuże zastygłej cieczy, która wciąż wydzielała słodko-gorzką woń. Na jednym z biurek leżały notatki – ich papier sczerniał i posklejał się od wilgoci, ale część zapisków dało się odczytać:  „Subiekt 7 – agresja niekontr...

Wiadomość od doktor Krauss

 Rozdział 22 Adam rzucił się w stronę migoczącego światła. Pazury bestii rozdarły powietrze tuż za nim, uderzając w ścianę – odłamki betonu posypały się mu na plecy. Nie oglądał się. Skupił wzrok na stalowych drzwiach, które górowały nad korytarzem niczym wejście do innego świata. Drzwi były masywne, zabezpieczone elektronicznym panelem, który świecił czerwienią. Adam dopadł do niego, waląc pięściami w metal. – Otwórz się, do cholery! – syknął, choć wiedział, że to nic nie da. Za jego plecami rozległ się kolejny ryk. Dźwięk był tak potężny, że lampka nad drzwiami zadrżała. Adam odruchowo uderzył w panel dłonią i… ku jego zdziwieniu czerwony kolor zmienił się na żółty. Panel zapiszczał, a w mechanizmie coś zazgrzytało. Drzwi zaczęły się przesuwać. Wolno. Zbyt wolno. Adam wsunął się w powstałą szparę, przeciskając bokiem ciało. Za nim echo kroków narastało – ciężkie, szybkie, coraz bliższe. Czuł na karku falę gorącego powietrza, a wraz z nią smród gnijącego mięsa. W ostatniej sekundz...

W ciemnościach

  Rozdział 21 Adam wstrzymał oddech, starając się nie poruszyć ani o centymetr. Cień za ścianą drgnął, a wraz z nim powietrze w pomieszczeniu zgęstniało, jakby sama przestrzeń ostrzegała go przed tym, co nadchodzi. Kroki. Ciężkie, nieregularne. Do tego odgłos tarcia – pazury przesuwające się po betonie. Światło jarzeniówki nad nim zamigotało ponownie i zgasło na kilka sekund. W ciemności Adam usłyszał westchnięcie – długie, gardłowe, gorące. Czuł je na skórze. Kiedy lampa znów zabłysła, zobaczył ją. Najpierw fragment pyska – łuski połyskujące zielono-czarnym blaskiem, nozdrza rozszerzające się w rytmie ciężkiego oddechu. Potem – oczy. Ogromne, złote, z pionową źrenicą, wpatrujące się prosto w niego. Adam znieruchomiał. Każda komórka jego ciała krzyczała, by uciekać, ale instynkt podpowiadał – nie ruszaj się, jeszcze nie. Stworzenie wysunęło się zza rogu. Było inne niż ta bestia, którą widział wcześniej w dżungli. Smuklejsze, ale nie mniej groźne. Masywne łapy kończyły się trzema za...

W laboratorium

 Rozdział 20 Adam stawiał kroki powoli, każdy jego oddech odbijał się echem od betonowych ścian. Wąski korytarz pachniał wilgocią, rdzą i czymś jeszcze – czymś ostrym, metalicznym, co przywodziło na myśl zapach krwi. Światło było ledwie zauważalne. Co kilka metrów, wzdłuż sufitu, mrugały stare lampy jarzeniowe, raz po raz gasnąc i rozświetlając przestrzeń zimnym, trupim blaskiem. Adam przesunął dłonią po ścianie – chropowaty beton był wilgotny, pokryty glonami. W pewnym miejscu natrafił na coś jeszcze: wgłębienia, jakby trzy równoległe bruzdy. Przeszedł go dreszcz – znał już ten znak. Nagle usłyszał dźwięk. Nie był sam. Ciche kapanie wody mieszało się z czymś bardziej niepokojącym – rytmicznym stukotem, jakby metal uderzał o beton. Kroki. Niespieszne, ciężkie, odbijające się od ścian. Adam cofnął się instynktownie, ale wtedy zauważył na podłodze coś jeszcze. Ślady butów – świeże, prowadzące w głąb kompleksu. Ale obok nich odciski łap. Ogromne, trójpalczaste, z głębokimi zagłębienia...