Spotkanie w dżungli
Rozdział 15
Adam biegł, nie oglądając się za siebie. Powietrze w dżungli było gęste, lepkie, ciężkie, jakby sama natura sprzysięgła się przeciwko niemu. Krople potu spływały mu po twarzy, mieszały się z błotem. Każdy krok odbijał się w ciemności echem własnego strachu.
W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że… zrobiło się dziwnie cicho.
Brak szelestu liści, brak cykania owadów, nawet szum oceanu gdzieś w tle zdawał się ucichnąć. Dżungla wstrzymała oddech.
Adam poczuł, jak włosy na karku stają mu dęba. Instynkt, czysty i pierwotny, krzyczał: „Ona tu jest”.
Wtedy usłyszał to – niski, chrapliwy pomruk, który zdawał się dochodzić ze wszystkich stron naraz. Dźwięk tak głęboki, że ziemia zadrżała pod jego stopami.
Z ciemności wysunęła się sylwetka. Najpierw błysk – żółte, lśniące oko. Potem drugie. Adam wstrzymał oddech.
Z gęstwiny wynurzyło się coś ogromnego.
Była większa, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał. Masywne ciało pokryte łuskami, które odbijały księżycowe światło szmaragdowym blaskiem. Na jej łapach trzy zakrzywione pazury wbijały się w ziemię jak ostrza, zostawiając głębokie bruzdy w miękkiej glebie. Pysk – szeroki, pełen zębów ostrych jak noże – poruszał się miarowo, wypuszczając obłoki gorącej pary.
Przez chwilę stała nieruchomo, patrząc prosto na niego. Adam miał wrażenie, że nie patrzy w oczy zwierzęciu, ale… czemuś więcej. Czegoś, co rozpoznawało go.
– To niemożliwe… – wyszeptał, sam nie wiedząc, czy mówi do siebie, czy do niej.
Bestia przechyliła głowę, jakby słyszała jego słowa. I wtedy wykonała pierwszy krok.
Ziemia zadrżała.
Adam cofnął się, ale jego plecy natrafiły na pień drzewa. Nie miał już gdzie uciec.
Stworzenie zbliżało się powoli, jakby chciało przedłużyć ten moment. Gardłowe buczenie wypełniło noc, przechodząc nagle w ryk tak potężny, że liście posypały się z gałęzi. Adam zatkał uszy, serce waliło mu jak młot.
Wtedy, niespodziewanie, coś zaszumiało w górze. Strzał reflektora przeciął ciemność – z wieży strażniczej od strony kompleksu padł snop światła. Bestia ryknęła ponownie, tym razem z wściekłością. Jej oczy zapłonęły, błyskając złotem.
Adam wykorzystał tę chwilę. Rzucił się w bok, padając na ziemię i czołgając w stronę niższych zarośli. Czuł, jak ziemia drży pod ciężarem kolejnych kroków. Szpony rozdzierały ziemię tuż obok, tak blisko, że grudki błota sypały mu się na plecy.
Wreszcie dopadł do gęstej plątaniny korzeni i wpełzł pod nią. Oddychał szybko, płytko, tłumiąc kaszel.
Bestia zatrzymała się. Snop światła przecinał jej sylwetkę – wreszcie Adam widział ją w całej okazałości. Ogromne, muskularne ciało, długi ogon przecinający powietrze jak bat, pancerne łuski połyskujące w blasku reflektora. Na chwilę zamarła, a potem powoli obróciła głowę w jego stronę.
Adam zamarł, wiedząc, że już nie ma dokąd uciec.
Stworzenie zrobiło krok, a potem drugi. Światło przesunęło się, padając na jej pysku – pełnym zębów, które rozwarły się w czymś na kształt grymasu.
Adam wiedział, że to koniec.
A potem – eksplozja.
Gdzieś od strony kompleksu wybuchł ładunek. Fala uderzeniowa wstrząsnęła dżunglą, a echo poniosło się aż po klify. Bestia ryknęła ogłuszająco, wściekła, rozproszona.
Adam nie czekał ani sekundy. Wysunął się spod korzeni i rzucił biegiem w stronę klifu, ku oceanowi, modląc się, żeby zdołał uciec… zanim znowu go dopadnie.
Komentarze
Prześlij komentarz