Ucieczka
Rozdział 14
Jeszcze tej samej nocy Adam leżał na twardym łóżku, wsłuchując się w ciszę. Słowa doktor Krauss dudniły mu w głowie jak echo: „jak długo przeżyjesz”. Wiedział już jedno – jeśli zostanie, skończy jak ten strażnik, o którym szeptano w kantynie.
Korytarze zdawały się spać. Strażnicy zmęczeni, światła przygaszone. Adam poczekał, aż odgłos kroków oddali się w inną stronę, i cicho uchylił drzwi.
Chłodne powietrze uderzyło go w twarz. Serce waliło mu jak młot. Ruszył w stronę wyjścia, które pamiętał z wcześniejszych dni – długi korytarz prowadzący ku głównym schodom.
Ale już po kilkudziesięciu metrach poczuł, że coś jest nie tak. Nie tylko on poruszał się w ciemności. Korytarz wypełniał cichy szelest, nieregularny, jakby ktoś – albo coś – pełzało po metalowej posadzce.
Zamarł.
W półmroku dostrzegł cień, który nie należał do człowieka – był zbyt szeroki, zbyt nisko osadzony. Coś ogromnego przecięło światło awaryjnej lampki i zatrzymało się, jakby nasłuchiwało.
Adam przycisnął się do ściany, starając się nie oddychać. Chwila trwała wieczność. A potem – nagły trzask metalu. Potężne pazury przejechały po drzwiach pobliskiej sali, zostawiając rysy głębsze niż te, które widział wcześniej.
Bestia była tuż obok.
Nie czekał dłużej. Ruszył w przeciwną stronę, biegnąc na oślep przez labirynt korytarzy. W uszach dudniła mu krew, a za plecami narastał odgłos kroków – ciężkich, nieludzkich.
Wbiegł w wąski korytarz techniczny i nagle ujrzał… właz prowadzący na zewnątrz. Drabina wiodła ku górze, ku czarnemu niebu. Bez zastanowienia wspiął się, modląc się, by właz nie był zamknięty.
Za jego plecami coś ryknęło – głos tak głęboki, że ściany zadrżały.
Adam szarpnął właz. Zatrzasnął się z hukiem. Metal był ciężki, ale ustąpił. Chłodne powietrze nocy owiało mu twarz. Wyszedł na powierzchnię wyspy, wprost w gęstą ciemność i szum oceanu.
Był wolny… przynajmniej na chwilę.
Komentarze
Prześlij komentarz