Sojusznik
Rozdział 9
Adam jadł w milczeniu. W kantynie było duszno, powietrze pachniało metalem i środkami czyszczącymi. Strażnicy przy drzwiach obserwowali każdego, ale tym razem młody technik zebrał się na odwagę. Przysiadł obok niego i nachylił się tak, że Adam poczuł drżenie jego głosu.
– Chcesz zobaczyć coś, czego nie pokazują gościom? – spytał szeptem.
Adam uniósł brwi. – To pewnie nie jest dobry pomysł.
– Na tej wyspie nie ma dobrych pomysłów – odparł tamten, a w jego oczach błysnęło coś między lękiem a determinacją. – Spotkaj mnie po północy przy magazynie. Sam.
---
Gdy zegar na korytarzu wybił północ, Adam wymknął się ze swojej kwatery. Technik czekał, nerwowo spoglądając za ramię. Bez słowa poprowadził go bocznym korytarzem, gdzie lampy jarzeniowe migotały w martwym rytmie.
Za zakratowanymi drzwiami znajdowało się wąskie przejście, pachnące wilgocią i rdzą. Technik wyciągnął niewielki klucz magnetyczny, przyłożył do zamka i drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem.
– Tego miejsca strażnicy pilnują tylko w dzień – wyszeptał.
Kilkanaście kroków dalej znajdowało się wyjście na zewnątrz. Adam po raz pierwszy od przybycia ujrzał wyspę nocą. Niebo zasnuwała ciężka mgła, księżyc majaczył jak rozlana plama światła. Dżungla rosła gęsta i milcząca, a powietrze było lepko-ciepłe, niosąc zapach rozkładających się liści i soli morskiej.
Adam zatrzymał się. – Dlaczego tu jest tak cicho? – spytał. – Żadnych ptaków, owadów… nic.
Technik przełknął ślinę. – Bo one wiedzą, kiedy się ukryć.
Ruszyli w głąb ścieżki, która szybko zniknęła pod warstwą wilgotnych liści. Po kilku minutach marszu Adam zauważył odcisk w błocie. Ogromny. Trzy palce zakończone ostrymi wgłębieniami – jak szpony.
– Co to jest? – wyszeptał.
– Jeden z eksperymentów – odparł technik. – Oficjalnie… wymknął się testom. Nieoficjalnie… nigdy nie dało się go w pełni kontrolować.
Połamane drzewa tworzyły jakby korytarz wśród roślinności. Na korze widniały ślady cięć, jakby ktoś przeciągnął po niej ostrzami. W powietrzu unosił się metaliczny zapach, którego Adam nie od razu rozpoznał – dopóki nie zauważył brunatnych plam na liściach.
Krew.
Technik chwycił go za ramię. – Wracajmy. Zanim…
Nie zdążył dokończyć. Z głębi dżungli dobiegł dźwięk. Najpierw coś jak niskie buczenie, potem chrapliwy, gardłowy ryk, który przeszył noc.
Adam poczuł, jak ziemia lekko zadrżała pod jego stopami.
– Co to było? – spytał, ale jego szept zabrzmiał jak krzyk.
Technik spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. – Lepiej, żebyś nigdy się nie dowiedział.
Komentarze
Prześlij komentarz