Niebezpieczne istoty budzą się

 Rozdział 7


Wieczorem Adam znów nie mógł zasnąć. Drzwi do sekcji C wracały do niego w myślach, a echo uderzeń brzmiało mu w uszach jak puls. W końcu zdecydował – musi tam wrócić.


Wymknął się korytarzem, kierując się ku znajomemu miejscu. Światła jarzeniówek tutaj przygasały, migotały, jakby coś zakłócało ich pracę. Zapach był cięższy niż rano, ostrzejszy, niosący ze sobą słodką nutę rozkładu.


Podszedł do drzwi oznaczonych literą „C”. Tym razem jedno z małych, wąskich okienek zabezpieczonych grubym szkłem było… pęknięte. Sieć drobnych rys przecinała szybę, ale wciąż można było przez nią zajrzeć.


Adam przycisnął czoło do szkła.

W środku panował półmrok, rozdzierany pulsującym, czerwonym światłem alarmowych lamp. Najpierw zobaczył tylko ruch – ciężki, powolny. Potem coś przesunęło się bliżej.


To nie był cień.


Po szkle przemknęła ogromna, łuskowata kończyna zakończona szponami długimi jak noże kuchenne. Adam odskoczył, serce podskoczyło mu do gardła. W ciemności błysnęło coś jeszcze – fragment oka, wielkiego, lśniącego, wpatrzonego prosto w niego.


Nagle potworne uderzenie wstrząsnęło drzwiami. Pęknięta szyba zatrzeszczała, jakby zaraz miała się rozpaść. Adam instynktownie cofnął się kilka kroków, ale wtedy usłyszał głos – cichy, zduszony, dobiegający zza zakrętu.

– Uciekaj… – wyszeptał technik.


Adam obrócił się gwałtownie. Chłopak stał w cieniu, blady jak kreda. – Jeśli to wyjdzie stąd, nikt nie przeżyje – dodał, po czym zniknął w korytarzu.


Adam został sam. Za plecami coś uderzyło w drzwi jeszcze raz, a w ciemności zamigotało olbrzymie, złote 

oko.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Stacja widmo

Ucieczka

Prawie randka