Cel
Rozdział 18
Światło reflektora przecinało ciemność, oślepiając Adama. Odruchowo zasłonił oczy, osuwając się na kolana w błoto. Drapieżniki syknęły i rozpierzchły się w gęstwinę, zostawiając po sobie tylko czerwone punkty jarzących się oczu, które szybko znikały między drzewami.
Z gęstwiny wypadli uzbrojeni mężczyźni. Karabiny wymierzone były prosto w niego. Ich ruchy były skoordynowane, zimne, jakby ćwiczone setki razy wcześniej.
– Cel zabezpieczony – rzucił jeden, przyciskając palec do słuchawki przy uchu. – Powtarzam: cel żyje.
Adam zamarł. Cel. Tak właśnie go określili. Nie „człowiek”, nie „ocalały”. Cel.
– Stać! – warknął dowódca, wysoki mężczyzna w kamizelce taktycznej, z obcym emblematem na ramieniu. Adam dostrzegł stylizowaną literę „E” otoczoną okręgiem. Już wcześniej widział ten znak na drzwiach laboratorium.
Serce Adama zaczęło bić szybciej.
– Kim jesteście? – wydusił, czując, jak dłoń zaciska się mocniej na gałęzi, którą wciąż trzymał.
Dowódca nawet nie odpowiedział. Skinął tylko głową. Dwóch żołnierzy podeszło i brutalnie złapało Adama za ramiona, wciskając twarz w błoto.
– Hej! – krzyknął, szarpiąc się. – Uratujcie mnie, do cholery!
– To nie jest misja ratunkowa – usłyszał chłodny głos dowódcy nad sobą. – Jesteś świadkiem. A świadkowie… są
problemem.
Adam zamarł.
Żołnierze próbowali skrępować mu ręce plastikowymi opaskami, ale nagle rozległ się ryk – niski, przeciągły, który sprawił, że powietrze zadrżało. To nie był dźwięk żadnego ze stworów, które widział dotąd. Był głębszy. Starszy.
Strażnicy znieruchomieli, a ich karabiny uniosły się w stronę dżungli.
Adam poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. W mroku, między drzewami, coś się poruszyło. Ogromna sylwetka, jeszcze większa niż bestia z laboratorium, zamajaczyła w świetle reflektora. Łuski połyskiwały mokrym blaskiem, a powietrze przeszywał ciężki oddech.
– Kontakt wzrokowy! – krzyknął jeden ze strażników. – O Boże…
Dowódca opuścił dłoń.
– Ogień!
Dżungla eksplodowała serią wystrzałów. Huk karabinów zagłuszył wszystko, a światło reflektora zamigotało, gdy monstrum uderzyło w ziemię z siłą trzęsienia.
Adam wykorzystał chaos. Szarpnął się z całych sił, opaska na jego nadgarstku nie była jeszcze zaciśnięta do końca. Poczuł ból, skóra rozcięła się o plastik, ale udało mu się wyrwać.
Kule świstały nad jego głową. Strażnicy krzyczeli, monstrum ryczało, drzewa łamały się jak zapałki. Adam pobiegł w ciemność, nie oglądając się za siebie.
Nie wiedział, co gorsze – zostać zastrzelonym przez ludzi, czy rozszarpanym przez to coś.
Ale wiedział jedno: ta wyspa kryła więcej, niż kiedykolwiek się spodziewał.
Komentarze
Prześlij komentarz