Prolog
W samym sercu starego miasta, przy brukowanej uliczce, istniał sklep, którego nikt nie szukał… ale każdy, kto potrzebował odrobiny nadziei, w końcu tam trafiał. Na szyldzie wypisanym ręcznie złotą farbą widniało jedno słowo: „Los”.
W witrynie pyszniły się przedziwne przedmioty — drewniane figurki, szkatułki z wypalonymi runami, suszone zioła w lnianych woreczkach, kamienie błyszczące w świetle zachodzącego słońca. Pachniało kadzidłem, odrobiną cynamonu i czymś jeszcze… trudnym do nazwania, jakby wspomnieniem dzieciństwa, cichym marzeniem albo niespełnioną obietnicą.
Tego dnia, tuż przed zamknięciem, do drzwi sklepu podszedł mężczyzna. Miał na sobie elegancki, choć nieco zmięty płaszcz, a na twarzy – zmęczenie. Pomyślał, że nie wierzy w przesądy, ale... z pechem nie dało się już dyskutować.
Zawahał się przy klamce, lecz drzwi otworzyły się same — jakby ktoś już na niego czekał.
Komentarze
Prześlij komentarz