Pech w czystej postaci
Rozdział 1
Nazywał się Aleks. Miał trzydziestkę z kawałkiem, pracę, którą lubił, mieszkanie z widokiem na park, lojalnego psa rasy mieszanej i kilku przyjaciół, którzy nie zniknęli mimo upływu lat. Miał rodzinę – czasem nadopiekuńczą, ale zawsze obecną. Miał wszystko, co teoretycznie powinno sprawić, że człowiek jest szczęśliwy.
Tylko że Aleks był pechowy.
Nie dramatycznie – nikt nie rzucał na niego klątw, nie prześladowały go czarne koty ani nie spadały na niego dachówki. Jego pech był… uparty i codzienny.
Kiedy było sucho – i tylko jedna jedyna kałuża na całej ulicy – samochód ochlapywał właśnie jego. Gdy planował wyjazd, nagle zaczynał padać deszcz, nawet jeśli tydzień wcześniej była susza. A kiedy raz – raz! – kupił kupon na loterię i okazało się, że wygrał, zgubił go w drodze do kolektury.
Nawet dostawca pizzy zawsze mylił jego zamówienie.
Dlatego dziś, w chłodny wieczór, szedł brukowaną ulicą, gapiąc się na szyld „Los” – sklep, którego wcześniej tu nie widział. Wpadł na niego przypadkiem, próbując skrócić drogę po tym, jak przystanek tramwajowy został chwilowo zamknięty z powodu… stada kaczek. Oczywiście.
Nie wierzył w magię. Ale czym było życie, jeśli nie serią prób radzenia sobie z absurdem?
Wszedł.
W środku unosił się ciepły zapach wanilii i goździków. Na półkach stały miseczki z błyszczącymi kamieniami, zawieszone były dzwoneczki, a tuż za ladą… stała ona.
Ubrana w długi, zielony sweter, z nieco potarganymi włosami i spokojnym spojrzeniem. Nie wyglądała na sprzedawczynię. Bardziej – jak opiekunka snów albo strażniczka sekretów.
Spojrzała na niego, jakby już wiedziała, po co przyszedł.
– Zgubiłeś coś… czy raczej czegoś ci brakuje? – zapytała spokojnym głosem.
Aleks roześmiał się cicho, jakby chciał ukryć zakłopotanie.
– Szczęścia – odparł. – I może... jakiegoś talizmanu odpornego na pech.
– Może… znajdziemy coś odpowiedniego. Ale musisz mi pomóc.
– Pomóc?
– Najpierw usiądź. I opowiedz mi swoją historię.
Komentarze
Prześlij komentarz