Martwe punkty
Rozdział 10
Stare Miasto było tego dnia zatopione w lekkiej mgle. Kawiarnia "Signal" wyglądała na zamkniętą, choć z komina buchała para. Zgodnie z wiadomością, Maks pojawił się dokładnie o 15:45. Bez Leny. Bez dysku — przynajmniej tak wyglądało.
W środku czekał mężczyzna z siwą brodą, w płaszczu, który pamiętał lepsze czasy. Siedział przy oknie, przez które kamera uliczna ledwo obejmowała wnętrze lokalu.
– Siadaj – powiedział bez podnoszenia wzroku. – Minęło dużo czasu, Maksymilianie.
– Kim jesteś? – Maks rozpoznał głos, ale nie potrafił przypisać go do twarzy.
– Nazywali mnie wtedy "Martin". Ty znałeś mnie jako głos z kanału wewnętrznego. Pomogłem ci wyciągnąć te dane. I teraz to wraca.
Mężczyzna położył na stoliku papierowy kubek z kawą. Na jego ściance był odręcznie narysowany symbol: 🔺 z przekreślonym okiem w środku.
– Lux-Net nie jest tylko oprogramowaniem – ciągnął Martin. – To struktura. Wzór. Przepis na coś większego, co dopiero się budzi. A ty masz fragment układanki, którego im brakuje.
– Nie mam już nic – skłamał Maks.
Martin uśmiechnął się blado. – To źle. Bo oni myślą, że masz wszystko.
W tym momencie szyba kawiarni zadrżała lekko. Z ulicy wjechał nieoznakowany, czarny van. Drzwi otwarły się szybko. Dwie zamaskowane postacie wyszły, jedna z tabletem w dłoni, druga z czymś przypominającym przenośny skaner.
Martin poderwał się.
– Nie możesz wracać do niej. Teraz jesteś celem. Ona też będzie. – Podał mu mały nośnik danych. – Jeśli chcesz zrozumieć, co zacząłeś, to w Berlinie znajdziesz odpowiedzi. Stare serwery. Ludzie, którzy uciekli przed Lux-Net, zanim stali się jego częścią.
Maks wcisnął pendrive do kieszeni. Drzwi kawiarni z hukiem się otworzyły.
Nie było czasu.
Komentarze
Prześlij komentarz