Julia
Rozdział 11
Kawiarnia pachniała kawą i cynamonem. Julia siedziała przy oknie, udając, że czyta książkę, nie mogła się skupić. Myśli krążyły wokół jednego: Mateusz.
Nie była pewna, co dokładnie czuła. Zaskoczenie? Złość? Może nawet wdzięczność, że w końcu coś się wyjaśniło. Lena powiedziała jej prawdę. Że pierwszy list był dla niej. Że to Mateusz pisał. Że od początku chodziło o nią.
Podniosła wzrok, gdy drzwi kawiarni się otworzyły. On. Wysoki, lekko spięty. Rozglądał się, aż jego spojrzenie zatrzymało się na niej.
Szli sobie naprzeciw w ciszy. On powoli, z wahaniem, ona wpatrzona w niego, niepewna, czy wstać, czy uciec, czy może… zostać.
Usiadł naprzeciw niej. Nic nie powiedział przez kilka sekund. To było nieznośne, jakby każde z nich czekało, aż drugie zacznie.
– Wiedziałaś już? – zapytał w końcu cicho.
– Tak – odparła, równie cicho. – Lena mi powiedziała. Że list był do mnie. I że ty... napisałeś go.
Mateusz potwierdził. Przesunął dłonią po karku, jak zawsze, kiedy był zdenerwowany.
– Nie miałem odwagi. I kiedy Lena dostała go przez pomyłkę… wszystko się posypało. Ale potem nie umiałem przestać. Pisać.
– Drugi list też był twój? – zapytała, patrząc mu prosto w oczy.
– Tak. I ten trzeci też.
Zapanowała chwila ciszy. Julia przegryzła wargę, a potem uśmiechnęła się lekko.
– Były… ładne. Nawet jeśli trochę tajemnicze. – Zawiesiła głos, a potem dodała: – I trochę tchórzliwe.
Mateusz parsknął cicho. – Wiem. Ale dzięki nim… mogłem ci coś powiedzieć, chociaż nie wprost.
– A może teraz spróbujesz wprost?
Zaskoczył ją. Podniósł wzrok, spojrzał uważnie, poważnie, i powiedział:
– Zakochałem się w tobie. Chyba dawno temu. Ale dopiero teraz zacząłem to sobie uświadamiać. I jeśli jest choć cień szansy, że mogłabyś…
– Może jest – przerwała mu. – Ale nie chcę listów. Chcę ciebie. Prawdziwego. Obecnego.
Nie odpowiedział słowem. Uśmiechnął się tylko. I to wystarczyło.
Komentarze
Prześlij komentarz